Projekt okładki
Małgorzata Masłowiecka
Redakcja
Waldemar Smaszcz
Opracowanie
Barbara Popławska
Wydawca
Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury
w Białymstoku, ul. Kilińskiego 8
Druk
Drukarnia Biały Kruk, Białystok, ul. Nowowarszawska 25
Copyright by Małgorzata Sochoń, 2008
Małgorzata Sochoń
Poetka. Urodziła się, mieszka i pracuje w Białymstoku. Laureatka kilkudziesięciu ogólnopolskich konkursów literackich. Za swoją pierwszą książkę „Liryki domowe” (WOAK, Białystok 2001) otrzymała Nagrodę Literacką Prezydenta m. Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego.
…podparte dłonią milczące rozmarzenie
Małgorzata Sochoń debiutowała przed siedmiu laty zbiorkiem Liryki domowe, który przyniósł jej najważniejsze wyróżnienie regionalne – Nagrodę Prezydenta m. Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego za książkę roku. Nieczęsto się zdarza, aby pierwszy tomik poetycki uzyskał tak jednoznacznie pozytywne oceny; jurorzy nie kryli swego uznania, pisali nawet o nagrodzonych wierszach jako liryce czystej, a więc widzieli w nich ów szczególny rodzaj poezji, najtrudniejszy do osiągnięcia.
Jan Lechoń, jeden z czołowych naszych mistrzów słowa poetyckiego, próbując określić istotę liryki czystej, napisał: „…poczucie poetów wyróżniało w utworach wierszem parę nieraz zwrotek, kilka linijek pełnych czystej poezji wśród stronic całych poetyzowania…”. To te strofy czy fragmenty, które budzą wśród odbiorców w z r u s z e n i e m e t a f i z y c z n e, sprawiają, „że poruszeni jesteśmy w naszych wspomnieniach, myślach, uczuciach i wierzeniach”, a więc bliskie są modlitwie, która ogarnia całego człowieka, zarówno jego serce, jak i umysł. Słowa w tym przypadku więcej sugerują niż wyrażają, każde z nich kryje inny sens, wiele sensów, tak, że – odwołajmy się raz jeszcze do Lechonia – „poruszeni najpierw w naszym poczuciu widzialnej rzeczywistości, schodzimy tą drogą do naszej podświadomości, w którą zapadły wspomnienia, niewypowiedziane bóle, i w której rodzą się owe symbole, znak naszych odrębności, talentów i szaleństw.”
Takie właśnie były Liryki domowe, i takie wiersze wypełniają najnowszy zbiorek, by sięgnąć po jeden z pierwszych, zatytułowany landrynki:
znów wiosna dogoniła wiosnę
środa środę
w twoim płaszczu chodzi nasz syn
a ja ciągle się mieszczę
w tej beżowej sukience
której szklane guziki rozpuszczasz w ustach
jak landrynki
„Wzruszenie to czasu przemijanie…” – napisał kiedyś ks. Jan Twardowski. W tak zwanej „liryce kobiecej” przemijanie ukazywane jest zazwyczaj jakże dramatycznie w… lusterku, beznamiętnie rejestrującym kolejne zmarszczki na twarzy. Małgorzacie Sochoń bliższe jest widzenie księdza-poety. Nie ma tu nic z lęku przed upływającym czasem, przeciwnie, z całego utworu promienieje po prostu radość, nieukrywane szczęście. Oto „znów wiosna dogoniła wiosnę…” Czy można smucić się na wiosnę, gdy – jak śpiewali niegdyś »Skaldowie« – „znów nam ubyło lat…” Ponadto roczny wymiar czasu został złagodzony przez tygodniowe następstwo dni: „środa [dogoniła] środę…” A lat upłynęło naprawdę niemało, skoro syn chodzi w płaszczu ojca…
Bohaterka nie ma jednak powodów do niepokoju, ciągle wszak mieści się „w tej beżowej sukience”. Wypowiedź poetycka – i w tym tkwi tajemnica sztuki lirycznej naszej autorki – tu się nie kończy, przeciwnie, dopiero teraz wkraczamy w ów tajemniczy świat czystej liryki, szczelnie przylegający do widzialnej rzeczywistości: „której szklane guziki rozpuszczasz w ustach / jak landrynki”. Można mówić o prawdziwej syntezie wzruszeń, obrazów, kolorów, wzbudzającej w odbiorcy uczucie miłości żywej, trwającej na przekór czasowi i okolicznościom. Bo tak naprawdę mimo upływu dwudziestu lat – jak czytamy w innym znakomitym liryku trendy passe – nic się nie zmieniło, co tak jednoznacznie wyraża obraz rozpinanej ustami sukienki. Mało tego, małżonkowie nie tylko nie utracili nic ze swojej młodzieńczej żarliwości, ani nie zastygli w pierwszych uniesieniach, lecz wciąż uczą się pięknej sztuki miłości, jak czytamy w wierszu moja miłość wraca:
w dni robocze piętnasta dwadzieścia trzy
zeskakuje z roweru
wyjmuje z uszu słuchawki
wnosi po schodach chleb
gdy zakłada okulary
by cerować rozbite
łatać połamane
pokazuję nową sztuczkę
zdejmowanie biustonosza przez rękaw
Wszystko to się dzieje wśród najbardziej pospolitych – można powiedzieć – zajęć, „w dni robocze”. Nie jest więc to jakieś święto czy choćby wolna sobota, okoliczności wydają się najzupełniej przeciwne czułym gestom: zmęczenie pracą, zakupami, obowiązkami domowymi. Ale nawet w tej sytuacji można uczynić sztukę, no, może „sztuczkę”, z dyskretnego uwolnienia piersi z krępującego biustonosza.
Naprawdę nie znam w poezji podobnie „uśmiechniętego” wiersza przemieniającego codzienną zwyczajność w czułą lirykę! Zwróćmy uwagę na zróżnicowanie języka tej wypowiedzi; tam, gdzie jest mowa o łataniu i cerowaniu, autorka wydaje się zupełnie nie przywiązywać wagi do trafności sformułowań, jakby ostentacyjnie chciała podkreślić, co naprawdę liczy się w tym domu.
Bo zbiór Wplątane w kalendarz przynajmniej w części pierwszej nawiązuje do Liryków domowych. Bardzo zwyczajnie, ale i pięknie zarazem, zaznaczyła to autorka poprzez wyodrębnienie wiersza syberyjski wyż:
tej zimy gdy nad Podlasiem
zawisł syberyjski wyż
w oknach pojawiły się koce
wełniane kapy w drzwiach
psy wybiegały na krótko
rysowały na śniegu strzałki
z której strony ludzi kochać
z której nienawidzić
my jednak skupiliśmy się
na kaflach rozgrzanych węglem
ciepłych opowieściach
wszystko sobie przypomnisz – mówiłeś – zobaczysz
[…]
Sytuacja jakże znana z czasów, gdy mieszkaliśmy w domach – by sięgnąć do słownika poetyckiego Zbigniewa Herberta – „nad porami roku”, pełnymi „dzieci zwierząt i jabłek”, a mróz zimą nie był czymś niezwykłym. Przeciwnie, sprzyjał domowemu życiu. Wystarczyło zabezpieczyć się przed chłodem, choćby – powtórzmy – przez zawieszenie okien kocami i „wełnianych kap w drzwiach” oraz napalić w piecu, by wszyscy domownicy poczuli głębię słów „domowe ognisko”. Nic tak nie sprzyjało rozmowom i opowieściom, jak długie zimowe wieczory.
W świecie poetyckim Małgorzaty Sochoń i w tej sytuacji powraca wspomnienie miłości, chociaż tym razem… rodziców, niewyszukanej, wpisanej w ich codzienność, ale – nie mamy wątpliwości – tak samo prawdziwej:
matka wychodzi z wilgotnego lasu
niesie koszyk maślaków
ojciec za nią z uśmiechem
patrzy na jej nogi
Prawdziwym majstersztykiem jest z pewnością wspomniany już tu wiersz trendy passe, rodzaj nie tylko poetyckiej zabawy, uwodzący wprost dyskretnym humorem, subtelną ironią i niezwykłym ciepłem:
ta nasza łódź dwudziestoletnia
z prawdziwego drewna
– passe
bo nie z plastiku
lub choćby lekkiej sklejki
wschód słońca w nadrzecznej mgle
– zdecydowanie passe
już nawet nie patrzmy na płynącą
parę łabędzi w wilgotnym śnie
– passe passe
[…]
Małgorzacie Sochoń, świetnej poetce, znane z pewnością jest powiedzenie wielkiego Alberta Camusa, że nic tak się w sztuce nie starzeje, jak nowość. Dlatego wpisała się swoją poezją w moment wieczny słowa, najmniej podatny na działanie czasu. W życiu okazało się wszakże, że nawet twórczość artystyczna nie wystarcza, by zostać uznanym za człowieka nadążającego za zmieniającą się rzeczy-wistością. Ale w epoce kolorowych czasopism o tym, co jest passe, a co trendy sztuka ma niewiele do powiedzenia. Dlatego dwudziestoletnia miłość małżonków, prawdziwa, jak „łódź […] z prawdziwego drewna”, jest – podobnie jak „wschód słońca
w nadrzecznej mgle” – „zdecydowanie passe”. Co innego łódź „z plastiku / lub choćby lekkiej sklejki”, podobnie jak miłość klubowa (clubbing) na jedną noc – to jest trendy:
dziś
noc jest trendy
miłość jak clubbing
w pogoni
od jednej do drugiej przystani
i nie widać ukrytych dzięki Bogu
w ciemności
(więc uratowanych)
kiczowatych jeleni
na rykowiskach
z błękitniejącą ścianą lasu w tle
Po lekturze nie mamy wątpliwości, że kiczowatym jeleniom na rykowisku daleko do wszechogarniającego kiczu rzeczywistości sygnowanej owymi obcymi słowami: trendy i passe.
Dlatego tak ważne jest pielęgnowanie miłości, bo poza nią rozlega się po prostu pustka, zdecydowanie większa niż – jak czytamy w jednym z wierszy – „przestrzeń / coraz rozleglejsza / między twoim a moim / wygodnym fotelem”. Związana z „wygodnym fotelem” codzienna pokusa, by zagłębić się w nim i zamknąć się w swoim świecie, stanowi tym większe, że pochodzące z wnętrza domu zagrożenie miłości, która wymaga nieustannego wysiłku, choćby tego, by podnieść się z fotela i usiąść obok cerującej żony na twardym taborecie. Nie powinniśmy też zapominać o drobiazgach, pamiętając o łacińskiej maksymie, iż to kropla drąży kamień. W wierszu tak właśnie zatytułowanym, drobiazgi, autorka zapisała dwie wersje tej samej sytuacji, dwie relacje z tego samego wydarzenia, co znamy choćby z głośnego filmu Kobieta i mężczyzna:
spodobały mu się
jej paznokcie
zebrał ze stołu
i oprawił w srebro
a tak
a tak
naprawdę
krzyczał znowu
paznokcie na stole
paznokcie na stole
Jaka przestrzeń rozciąga się między oprawieniem w srebro obciętych paznokci, a krzykiem: „paznokcie na stole / paznokcie na stole”! Jest to właśnie owa ogromniejąca pustka, sięgająca swoimi początkami niewielkiej odległości między fotelami…
Zbiór Wplątane w kalendarz przynosi też wiersze o innym charakterze, przekraczające krąg Liryków domowych. Wyrastają one z autorefleksji poetki (stacyjka), jej przeżyć jako matki (Irlandia, list), świata zapamiętanego (wiersze o matce, dziadku) oraz rzeczywistości zewnętrznej (podwójna lilia, Benia, dżem).
Można powiedzieć, że dopiero teraz, gdy dorastające dzieci zaczęły opuszczać dom, bohaterka spojrzała niejako z zewnątrz na swoje życie, upływające w jednym miejscu. W wierszu stacyjka znakomicie wykorzystała tak bardzo nasycony znaczeniami motyw stacji kolejowej:
zdziwiło mnie że tak długo
tak czule
się żegna
[…]
a więc ten pociąg jedzie
gdzieś
daleko
myślałam wszyscy ludzie
podróżują
jak ja
jedną stacyjkę w tę
i jedną
z powrotem
Najbardziej w tym cyklu poruszający, zwłaszcza w kontekście ostatnich, żałobnych liryków, wydaje się wiersz chwila, modlitwa o odrobinę piękna za oknem, a zwłaszcza niezwykłe dziękczynienie autorki za to, że mając świadomość niepowtarzalności chwil, mogła – dzięki urodzie bażanta – zachować wiarę w powtarzalność doznań zmysłowych:
dziękuję Ci Panie
za bażanta
na gałęzi drzewa
za moim oknem
[…]
drżę
gdy parujący bażant
nagle opuszcza krajobraz
znów tylko czarne konary
targają stygnącym powietrzem
dziękuję Ci Panie
za niepowtarzalność chwil
i moją wiarę
w powtarzalność
Miejmy nadzieję, że owa wiara będzie źródłem nowych wierszy, tej samej próby, co Liryki domowe i prezentowane tu utwory.
Waldemar Smaszcz